Nie udał się piłkarzom Bayeru dzisiejszy wypad do stolicy Niemiec. Pozytywnej energii po wysokim zwycięstwie u siebie nad Freiburgiem wystarczyło ledwie na kilka pierwszych minut meczu. Potem było już coraz gorzej.
Minęło niewiele ponad sześćdziesiąt sekund spotkania, kiedy piłkarze Bayeru przeprowadzili pierwszą groźną akcję: Kevin Volland, mając obrońcę na plecach i ustawiony tyłem do bramki gospodarzy, zagrał do wbiegającego lewą stroną Juliana Brandta. Skrzydłowy Leverkusen wpadł w pole karne i oddał groźny, celny strzał na bramkę. Na wysokości zadania stanął jednak Rune Jarstein.
Obiecujący początek, potem jednak na coraz więcej pod bramką przeciwnika poczynali sobie podopieczni Pala Dardaia. Bierna postawa obrony Aptekarzy doprowadziła do groźnej sytuacji, kiedy po zagranej z głębi pola piłce w pole karne wbiegł Mathew Leckie, by stanąć w sytuacji sam na sam z Berndem Leno (9.). Golkiper Bayeru zdecydował się pozostać między słupkami. Nie wiadomo jak by się to skończyło, gdyby nie heroiczny powrót Panosa Retsosa, który desperackim wślizgiem w ostatniej chwili uratował swoją drużynę.
Zawodnicy Herthy cierpliwie przeprowadzali kolejne ataki widząc, że mogą sobie pozwolić na sporo swobody. Wreszcie doprowadziło to do strzelenia przez nich gola dającego prowadzenie. W 16. minucie w polu karnym gości Leckie miał dość czasu, by przełożyć sobie piłkę na lewą nogę, a następnie posłać idealne uderzenie prosto w okienko. Leno wyciągnął się jak struna, ale nie miał najmniejszych szans na interwencję.
Reakcją piłkarzy Heiko Herrlicha na straconego gola był… brak reakcji. Nie minęło wiele czasu, kiedy rywale odjechali nam na dwie bramki. Sytuacja była dość kuriozalna: do wyrzuconej z autu piłki biegł Vedad Ibisevic. Bernd Leno już szykował się do przejęcia futbolówki, kiedy Ibisevic wyrósł przed nim, opanował piłkę i dośrodkował prosto na głowę Salomona Kalou. Nie wiadomo, o czym myślał wtedy Sven Bender, ale patrząc na jego obojętną postawę ? na pewno nie o meczu. Miękki strzał głową wylądował w bramce Aptekarzy. Była dopiero 24. minuta spotkania.
Gospodarze mieli jeszcze jedną dogodną szansę przed przerwą: Marvin Plattenhard dośrodkował z lewego skrzydła, a Ibisevic łatwo wygrał główkę ze Svenem Benderem, oddając groźny strzał. Bardzo dobrze interweniował jednak Leno.
Po przerwie obraz gry uległ nieznacznej zmianie. Berlińczycy skupili się na kontrolowaniu sytuacji, a przyjezdni bezskutecznie starali się wymyślić jakiś sposób na mądrą defensywę Starej Damy. Prawdziwe zagrożenie udało się jednak stworzyć dopiero wtedy, gdy było (prawie) za późno.
W 84. minucie spotkania Julian Brandt oddał mocny strzał z dystansu. Piłka odbiła się jeszcze od nogi próbującego blokować uderzenie Niklasa Starka, zmyliła Jarsteina i wpadła do siatki. W zawodników Bayeru wstąpił nowy duch.
Hertha nie skończyła jednak jak typowy Bayer, choć było blisko. Na minutę przed końcem regulaminowego czasu gry po podaniu Leona Baileya (wprowadzony w drugiej połowie, jeden groźny strzał w 75. minucie wybroniony instynktownie przez Jarsteina) z około 16 metrów uderzał Dominik Kohr. Pomocnik die Werkself był jednak nieco odchylony, strzelał bez przyjęcia, piłka pofrunęła więc nad bramką. Mimo doliczenia przez Deniza Aytekina aż pięciu minut, naszym zawodnikom nie udało się wykreować kolejnej szansy na wyrównanie.
Piłkarze Herrlicha zagrali słabe spotkanie i nie zmienia tego zryw w ostatnich dziesięciu minutach. Po przekonującym 4-0 z Freiburgiem liczyliśmy nie tyle na przełamanie, co udowodnienie, że niepowodzenia w trzech pierwszych kolejkach były tylko wypadkiem przy pracy. Nie były. Wciąż jesteśmy w ciemnym tunelu i kiedy już wydaje się, że na jego końcu widzimy światełko, okazuje się, iż jest to złudzenie i na nowo pogrążamy się w mroku.
W ten oto literacki sposób wypada zakończyć relację, nie rozwodząc się dłużej nad tym spotkaniem. Szczegółową analizę i wyciąganie wniosków zostawiamy trenerowi i jego współpracownikom. Kibice o dzisiejszym wyjeździe do Berlina z pewnością będą woleli jak najszybciej zapomnieć.