Początek rundy wiosennej okazał się dla kibiców Bayeru prawdziwym wyzwaniem. Nie dość, że drużyna po trzech pierwszych kolejkach 2017 roku prezentowała się niemrawo, ze szczytem szczytów, jakim była porażka z HSV w Hamburgu, również pozaboiskowe doniesienia, jakie trafiały do nas z mediów, dzieliły się zazwyczaj na złe lub bardzo złe. Wygrana z Eintrachtem przyniosła niezwykle potrzebny powiew optymizmu (nie zapominajmy też o Chicharito, który w końcu przełamał niemoc strzelecką i trafił do siatki rywali w swoim drugim meczu z rzędu), ale póki co podsumujmy najważniejsze złe newsy. Na tyle pobieżnie, na ile to możliwe, bo kto by się chciał nad tym rozwodzić.
Oczywiście tematem numer jeden zeszłego miesiąca było zawieszenie Hakana Calhanoglu, o którym informowaliśmy na naszym profilu na Facebooku. Przypomnijmy: w 2011 roku Turek podpisał umowę z Trabzonsporem, a zaraz potem zerwał ją, by zasilić skład Karlsruhera SC. Agent, który reprezentował interesy piłkarza, pobrał zaliczkę i ani myślał ją zwracać. Identyczną kwotę zaliczki – 100 000 euro – otrzymał również Hakan, czy raczej jego ojciec, który, jeśli pamiętacie, jeszcze po przejściu piłkarza z Hamburga do Leverkusen trzymał pieczę nad wynagrodzeniem syna. Oburzenie tureckiego klubu było całkiem zasadne.
Kara jednak już taka sprawiedliwa się nie wydaje. FIFA wymierzyła Hakanowi cztery miesiące zawieszenia, a Sportowy Sąd Arbitrażowy (CAS), do którego odwołał się klub z Leverkusen, podtrzymał dyskwalifikację. Jako że jest to najwyższa instancja orzekająca w sprawach związanych ze sportem, nie było dokąd się dalej odwołać i wszyscy musieli pogodzić się z faktem, że dziesiątkę Bayeru czeka przymusowy odpoczynek do końca obecnego sezonu.
Calhanoglu naturalnie nadal trenuje z klubem i jako że jest jego zawodnikiem, przysługuje mu prawo do pobierania zawartej w umowie pensji – tyle że sam z tego prawa zrezygnował i na czas zawieszenia nie będzie pobierał uposażenia. Nurtującą kwestią jest, na ile młody, wówczas siedemnastoletni Hakan, odpowiadał za bezprawne zerwanie umowy z Trabzonsporem, a na ile była to kwestia złego doradztwa ze strony agenta. Do tego dochodzi kwestia samej postaci kary. Dyskwalifikacja piłkarza to bowiem również poważny cios wymierzony w Bayer Leverkusen, na co zwrócili uwagę dyrektor sportowy klubu, Rudi Völler, jak i jego prezes, Michael Schade.
*
Lokalne potyczki towarzyszące przebudowie infrastruktury wokół stadionu przeniosły się niestety na trybuny. Niektórym kibicom Bayeru, konkretnie członkom fanclubu „Farbenstadtinferno” („inferno” w nazwie ma zapewne pokazywać, jacy są groźni i w ogóle) nie po drodze jest z pewnymi decyzjami dotyczącymi ich miasta, co próbowali wyrazić za pośrednictwem transparentu. Stanowisko zarządu jest jasne: BayArena to nie miejsce na polityczne dysputy. Kibice byli oburzeni i dlatego podczas meczu z Herthą odmówili dopingu.
Kulminacja sporu miała miejsce tydzień później. Przed meczem z Borussią Mönchengladbach na Nordkurve odpalono race, a część z nich kibice wrzucili na murawę razem z petardami. Nazywajmy rzeczy po imieniu: przez debilizm części fanów zasiadających tego dnia na trybunie ucierpiały dwie osoby. Kamerzysta DFB został raniony w nogę wskutek eksplozji petardy, która wylądowała tuż koło jego stopy. Z kolei porządkowa zatrudniana przez klub została ogłuszona na skutek huku.
Dantejskie sceny zostały potępione po meczu przez zarząd, a jeszcze przed jego rozpoczęciem przez resztę kibiców zasiadających na stadionie, którzy zgodnie wygwizdali bandę idiotów i skandowali „Ultras raus!” Na szczęście mecz odbył się bez opóźnień i bez dalszych incydentów.
Wciąż czekamy na wiadomość komisji dyscyplinarnej DFB o wymiarze kary, jaką będzie musiał zapłacić klub.
*
Niby nic, a wkurzyło. Piłkarze Bayeru nie byli zachwyceni porażką z Hamburgerem SV – co w sumie oczywiste. Trafił się jednak jeden z Aptekarzy, który z trzech punktów dla klubu z Hamburga cieszył się jak dziecko. Mowa o strzelcu rozstrzygającego gola, Kyriakosie Papadopoulosie, wypożyczonym do Dinozaurów właśnie z Leverkusen.
Żeby było jasne – nikt nie odmawia Grekowi prawa do pokazywania się z jak najlepszej strony w meczu przeciwko klubowi, z którego jest wypożyczony. Wręcz przeciwnie. Sęk w tym, że reakcja Kyriakosa po trafieniu wydawała się przesadna i wręcz demonstracyjna, zupełnie jakby chciał tym samym pokazać, że powrót do Leverkusen po okresie wypożyczenia nie znajduje się na szczycie listy jego priorytetów.
Swoją drogą, pamiętacie, jak jeszcze niedawno, grając u nas na wypożyczeniu z Schalke, po golu uderzał dłonią w klubowy herb? Oczywiście, dzisiaj kluby to dla zawodników po prostu miejsca pracy, piłkarze to w większości najemnicy i nie ma w tym nic złego. Ale są jeszcze osoby – kibice – dla których takie gesty coś znaczą. I których sympatia do zawodników szybko może przerodzić się w zupełnie odmienne uczucie.
Ale jeśli Kyriakos chce palić mosty, jego sprawa.
*
Zarząd Bayeru podjął męską decyzję: Roger Schmidt musi szukać nowego pracodawcy, niezależnie od wyniku rywalizacji z Eintrachtem Frankfurt!
Taką bombę odpalił przed sobotnim meczem niemiecki nadawca spotkań Bundesligi, telewizja Sky. Ze zwolnieniem trenera jednak zdecydowanie się pospieszyli, ponieważ w Leverkusen nikt na ten temat nic nie słyszał.
No i zawrzało.
Rudi Völler był wściekły, ale akurat Rudi często bywa wściekły, więc nikogo specjalnie jego spontaniczny bojkot dotyczący udzielania wywiadów dla Sky nie ruszył. O wiele bardziej znamienny był gest samego Rogera Schmidta, który w dzień meczu z drużyną z Frankfurtu demonstracyjnie odmówił rozmowy członkowi ekipy tejże stacji.
Oczywiście dziennikarze telewizji kajali się za ewidentną wtopę już w sobotę, a dzień później zarząd stacji wystosował oficjalne przeprosiny. Znalazł się nawet jeden odważny, który zadzwonił do Völlera. Dyrektor sportowy Bayeru wysłuchał rozmówcy z uwagą, a następnie, już w komunikacie dla mediów oznajmił, że była to „dobra rozmowa” i wszystko zostało wybaczone. Po krótkiej burzy, między Bayerem a Sky znów panuje pokój.