Zdarzyło mi się kiedyś obejrzeć na żywo parę treningów Bayeru prowadzonych przez Rogera Schmidta. Było lato 2015 roku, letni obóz przygotowawczy w malowniczym Zell am See. Na trybunach stadionu miejscowej drużyny o dość zwięzłej nazwie (FC), nieopodal jeziora Zeller See, zasiadła garstka fanów, ciesząca się przedpołudniowym piwkiem i cieniem. W dole, w prażącym słońcu, przy kolejnych ćwiczeniach uwijali się piłkarze. Na bocznym boisku trenowali golkiperzy. Nowy nabytek drużyny, Jonathan Tah, stał z boku, jakby skrępowany. Trenerzy rozmawiali z zawodnikami, którzy zbierali się w grupki. Część odpoczywała na ławkach. A w środku tego wszystkiego przechadzał się On, trener-wizjoner, panujący nad wszystkim. Szef. Dosłownie emanował autorytetem, idąc leniwym krokiem, obserwując swoich podopiecznych, rozmawiając z nimi, żartując, wydając kolejne polecenia. Pomyślałem sobie wtedy, że rzeczywiście, to po prostu musi być trener na lata, nie ma innej opcji. Roger Schmidt wydawał się pasować do Bayeru, wydawał się niezwalnialny.
Swoją przygodę w Leverkusen zaczął z wysokiego C. Bayer przejechał się po półamatorskiej Alemannii Waldalgesheim w Pucharze Niemiec (6-0), następnie w efektownym stylu ? dużo tracąc, ale jeszcze więcej strzelając ? wjechał do Ligi Mistrzów dwumeczem z FC Kopenhagą, a między jednym i drugim spotkaniem w Europie rozprawił się na wyjeździe z Borussią Dortmund, wygrywając 2-0. Piłkarskie Niemcy zakochały się w Rogerze Schmidcie, w jego wizji agresywnego, ofensywnego futbolu, w zmasowanej, czasem szalonej ofensywie.
Schmidtowi udało się sprostać wygórowanym wymaganiom, jakie dziennikarze sportowi w Niemczech postawili przed nim jeszcze przed przybyciem do Leverkusen, kreując go na wyjątkowego speca od atrakcyjnej, przyciągającej kibiców piłki. Przychodził do zespołu luzując niezwykle popularnego Saschę Lewandowskiego, który w końcówce poprzedniego sezonu uratował dla klubu Ligę Mistrzów dzięki imponującemu finiszowi, kiedy to posprzątał bałagan po Samim Hyypii i w pięciu ostatnich kolejkach zgromadził trzynaście punktów. Lewandowski nie robił sobie wielkich nadziei na to, że po sezonie dane mu będzie dalej prowadzić die Werkself. Miał zadanie, któremu sprostał, przez kibiców został (znowu) wyniesiony na piedestał, ale kto inny miał dowodzić Bayerem od sezonu 2014/15.
Schmidt był postacią raczej tajemniczą, żeby nie powiedzieć anonimową. Jako piłkarz tułał się po niższych ligach, nigdy nie zagrał w Bundeslidze. Buty na kołku zawiesił jako zawodnik Delbrücker SC, w 2005 roku (mając 38 lat), tam też zaczął stawiać pierwsze kroki jako trener wkrótce po zakończeniu piłkarskiej kariery. Po drodze do Red Bull Salzburg, gdzie po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno, zaliczył jeszcze ławki trenerskie Preußen Münster i SC Paderborn. Z Salzburgiem zdobył mistrzostwo Austrii i poszalał trochę w Lidze Europy, co stało się dla niego przepustką do Bundesligi.
Trzeba przyznać, że ze swoim wizerunkiem wizjonera pełnego świeżych pomysłów wstrzelił się w idealny okres, kiedy w najwyższej niemieckiej klasie rozgrywkowej zaczął się boom na tego typu szkoleniowców. Wielkiego szału z ofertami nie było, prócz Bayeru konkretne starania o Schmidta czynił między innymi Eintracht Frankfurt. Roger wybrał Leverkusen. Prasa podawała wypowiedzi Rudiego Völlera, który pełen entuzjazmu opowiadał o swoim nowym nabytku jako o trenerze na całe lata. Schmidt miał przynieść stabilizację do klubu, w którym szkoleniowiec wytrzymujący więcej niż jeden sezon na ławce mógł mówić o sporym stażu.
Stabilizacji jednak nie było i to właśnie w końcu doprowadziło Rogera do zwolnienia. Wahania formy zaczęły się już w pierwszym roku jego pracy w nowym klubie. Po wspomnianym wcześniej imponującym początku, zespołowi zaczynały przytrafiać się słabsze rezultaty. Nic wielkiego, a to łomot 4-1 spuścił Bayerowi u siebie należący wówczas do niemieckiej czołówki Wolfsburg, a to bezbramkowy remis z Freiburgiem, strata punktów z pewniakiem do spadku z Paderborn, wstydliwe 0-1 w Hamburgu po wyjątkowo kiepskiej grze… Wszystko przeplatane efektownymi zwycięstwami. Z dzisiejszego punktu widzenia ciężko byłoby w ogóle mówić o kryzysie, ale Schmidt na starcie wysoko postawił sobie poprzeczkę. Co najśmielsi optymiści na początku września 2014 roku zaczynali nawet marzyć, że może to wreszcie ten sezon, kiedy nawiążemy walkę z Bayernem i Borussią…
Z Dortmundem – proszę bardzo, BVB przeżywało wówczas ostry kryzys. Tym większe były oczekiwania na przynajmniej wicemistrzostwo. Rollercoaster jednak zaczął już bujać i zespół wciąż nie mógł nawiązać do regularności, z jaką punktował rywali w sezonie 2012/13, kiedy na ławce trenerskiej siedział duet Hyypiä-Lewandowski (Aptekarze finiszowali wówczas na trzeciej pozycji z punktem straty do Dortmundu i aż dziesięcioma przewagi nad czwartym Schalke), czy jesienią 2013 roku, gdy Bayerem dowodził samotnie były reprezentant Finlandii.
Schmidta wciąż przedstawiano jako geniusza i mistrza strategii, który na nowo wynajduje piłkę ? o ile wygrywał. Jednak kiedy drużynie nie szło, w prasie z automatu pojawiały się wciąż te same zarzuty o futbolową anarchię, naiwność w grze, o brak rotacji, czy też ? co ostatecznie przypieczętowało los szkoleniowca ? o brak planu B. Plan A z kolei zawodził coraz częściej.
Bayer Schmidta ustawiał się wysoko na połowie rywala, tam zaczynał bronić i wszystko wyglądało pięknie… do momentu, kiedy przeciwnikowi nie udało się wyprowadzić kontrataku. Ofensywny futbol, który miał zapewniać permanentnie wysoką frekwencję na BayArenie, nie był wcale taki znów bardzo ofensywny. Bywały spotkania, w których Aptekarzom z trudem udawało się wypracować pozycję do strzału między licznymi obrońcami. Trenerzy rywali zauważyli, że wystarczy zagęścić przestrzeń wokół własnego pola karnego, by zawodnikom z Leverkusen zaczęły się plątać nogi. Jak już wspomniałem w którymś z niedawnych tekstów, zawodnicy Bayeru sprawiali wrażenie, jakby pojęcie ataku pozycyjnego było dla nich wybitną egzotyką.
No, ale to był przecież pierwszy sezon, drużyna ledwie zaczęła się zgrywać, rozumieć nowy styl. Wiosną, po początkowych przeszkodach, zaczęło nam iść wspaniale i dopiero wyjazd do Mönchengladbach 9 maja 2015 zepsuł kibicom Aptekarzy humory. Bayer przegrał mecz o trzecie miejsce ze Źrebakami na wyjeździe 0-3, ponosząc na tym terenie pierwszą klęskę od szesnastu lat. Ale nic to, die Werkself finiszowali na czwartej pozycji, takiej samej jak przed rokiem, status quo został zachowany. W Lidze Mistrzów wprawdzie znów odbili się od ściany, jaką była 1/8 finału, ale z faworyzowanym Atletico Madryt ulegli dopiero po rzutach karnych, prezentując się w dwumeczu z dobrej strony, w odróżnieniu od poprzednich pogromów z FC Barceloną czy PSG na tym etapie rozgrywek. Wydawało się, że Schmidt wie, dokąd zmierza.
W drugim sezonie jego pracy na pierwszy plan wysunął się inny problem, który stał się przedmiotem licznych dyskusji co do tego, czy aby intensywne tempo utrzymywane przez 90 minut i mecze po trzy razy w tygodniu to dobry pomysł. Na początku przygody nowego trenera z Bayerem uwagę zwracała wyjątkowo skromna liczba kontuzji, co zakrawało na ewenement przy tak wyczerpującym stylu gry. Dortmund i Schalke, a więc najwięksi rywale w walce o pozycję pierwszego po Bayernie, w pewnym momencie zaczęły zmieniać się w szpitale. Plaga urazów omijała Aptekarzy, chwalono współpracownika Schmidta odpowiedzialnego za przygotowanie fizyczne, Olivera Bartletta. Do czasu…
Problem nadmiernej liczby kontuzji objawił się wiosną sezonu 2015/16, kiedy połowa wyjściowego składu leczyła się u klubowych fizjoterapeutów. Bayerowi nie udało się awansować z grupy Ligi Mistrzów, po zajęciu trzeciego miejsca czekały nas zmagania w Lidze Europy. Graliśmy w najlepszym wypadku tak sobie, choć zdarzały się też takie wtopy jak porażka 1-3 z walczącym o utrzymanie w lidze Werderem Brema w ćwierćfinale Pucharu Niemiec ? jedyne trofeum, jakie realnie znajdowało się w naszym zasięgu, przeszło nam koło nosa. Znowu.
(Swoją drogą, stopniowy regres die Werkself za kadencji Schmidta obrazują mecze w DFB-Pokal: w pierwszym sezonie Bayer odpadł w ćwierćfinale po rzutach karnych z Bayernem Monachium, w kolejnym na tym samym etapie wyautował nas Werder, w bieżących rozgrywkach Aptekarze polegli już jesienią, z trzecioligowym Sportfreunde Lotte…)
Wreszcie nadszedł feralny pojedynek z Borussią Dortmund na BayArenie, przerwany w drugiej połowie na dziewięć minut, ponieważ Roger Schmidt najpierw wdał się w awanturę z arbitrem bocznym, a następnie odmówił zejścia z boiska. Sytuacja była kuriozalna, jako że prowadzący spotkanie Felix Zwayer decyzję o wysłaniu trenera Leverkusen na trybuny przekazał mu… poprzez kapitana, Stefana Kiesslinga. Kiess kursował chwilę między arbitrem a trenerem, skończyło się chaosem, przerwą w meczu, a już po przegranym 0-1 spotkaniu dyskwalifikacją Schmidta na pięć meczów ligowych (dwa w zawieszeniu).
Prasa, jak to prasa, rzuciła się na trenera i przewidywała jego odejście. Asystent, Markus Krösche, nie notował najlepszych rezultatów pod nieobecność Schmidta. Po porażce z BVB Bayer, jeszcze z Rogerem na ławce, przypieczętował awans do kolejnej rundy Ligi Europy zwycięstwem 3-1 ze Sportingiem Lizbona, potem było jednak tragicznie. 1-3 na wyjeździe z Mainz, 1-4 u siebie z Werderem…
W ostatnim spotkaniu bez Schmidta, Bayer mierzył się z Augsburgiem. Mecz był naprawdę dziwny. Aptekarze przegrywali już 0-3, by w drugiej połowie spotkania odpalić i ambitną walką doprowadzić do stanu 2-3. W doliczonym czasie gry, po zagraniu ręką Jeffreya Gouweleeuwa we własnej szesnastce, do uderzenia z jedenastu metrów podszedł Hakan Calhanoglu, wobec licznych urazów przesunięty do drugiej linii, na pozycję „szóstki”. Turek wykorzystał jedenastkę, Bayer uratował punkt. To był przełom, od którego zaczęło się dziać coraz lepiej. Drużyna sięgnęła dna i odbiła się pewnie właśnie wtedy, by rozpocząć marsz w górę wyjątkowo płaskiej w tamtym sezonie tabeli.
Roger Schmidt nie widział trafienia Calhanoglu. W trakcie spotkania opuścił stadion, by udać się w podróż na mecz najbliższego rywala Bayeru w LE, hiszpańskiego Villarreal. Wśród kibiców zawrzało. Jedni twierdzili, że przecież ze Schmidta-widza i tak nie było w tym meczu pożytku, drudzy wskazywali, iż jest to lekceważenie swoich obowiązków i że Roger powinien towarzyszyć swoim zawodnikom choćby symbolicznie, na trybunach.
Bayer odpadł z Villarrealem, ale w lidze, jako się rzekło, zaczęło wychodzić. Udało się jakoś pokonać HSV. Jednak w kolejnym meczu, ze Stuttgartem, eksperci nie dawali piłkarzom z BayAreny większych szans na powodzenie. Na prawej stronie defensywy, wobec kontuzji wszystkich prawych obrońców, miał zagrać nominalny ofensywny pomocnik, młokos z drużyny U19, Benjamin Henrichs. Dało się zauważyć, że zawodnicy VfB dość często próbowali ataków właśnie swoim lewym skrzydłem…
W takich przypadkach możliwe scenariusze są dwa: „młody” gra tragicznie i wydajnie przyczynia się do porażki, albo nie mając nic do stracenia, a wiele do udowodnienia, łapie wiatr w żagle i gra mecz życia.
Henrichs rozegrał kapitalne spotkanie, podobnie jak reszta drużyny. Schmidt mógł zapisać sobie jego udany występ na swoje konto, jako wyjątkowo trafioną decyzję. Bayer wygrał 2-0, wreszcie w przekonującym stylu, tym samym kontynuując serię siedmiu wygranych z rzędu. Polegliśmy dopiero w przedostatniej kolejce – podobnie jak rok wcześniej, przeciwko Gladbach. Nikt się jednak tym zbytnio nie przejmował. Die Werkself, którzy jeszcze miesiąc przed końcem sezonu drżeli o miejsce premiowane udziałem w kolejnej edycji Ligi Europy, wylądowali ostatecznie na trzeciej pozycji.
Oznaczało to Ligę Mistrzów bez kwalifikacji. Schmidt odetchnął z ulgą. Nie będzie ryzykownych baraży o LM, nie będzie powtórki nerwówki w dwumeczu przeciwko Lazio. Miał argument żeby zatrzymać najlepszych, z Chicharito na czele. Mógł wrócić do odgrywania swej ulubionej roli samotnego geniusza, który ? gdy wszystko wokół zaczęło się walić ? postawił na młodych (bo niby co miał zrobić, gdy tylko oni mu zostali…), wynalazł Henrichsa, Yurchenkę, Freya, zdołał naoliwić zakurzoną maszynę i tchnąć w niedoświadczony zespół nowego ducha.
Co było potem, doskonale wiemy. Rudiemu Völlerowi udało się utrzymać najlepszych, Bayer wzmocnili Kevin Volland, Julian Baumgartlinger i Aleksandar Dragovic, wreszcie mieliśmy też rozsądną opcję na ewentualne zastępstwo dla Bernda Leno w osobie Ramazana „Rambo” Özcana. Miało być lepiej, kadra wyglądała imponująco. Jej szerokość miała być zabezpieczeniem przed powtórką z rozrywki, gdy na wiosnę jeden za drugim Aptekarze łapali urazy. Trener Herthy Berlin, Pal Dardai, wieszczył, że oto nadszedł czas, kiedy Bayer na poważnie może myśleć o mistrzostwie Niemiec. I pal licho, że pod koniec okna transferowego drużyna jednak się uszczupliła, między innymi przez odejście Kyriakosa Papadopoulosa, Marlona Freya i Andre Ramalho na wypożyczenia, czy przez transfer Levina Öztunaliego do Mainz.
W klubie euforyczne przedsezonowe nastroje były tonowane, ale i tak wszyscy mieli chrapkę na polepszenie rezultatu z poprzednich lat. Dziś jesteśmy mądrzy po fakcie i wiemy, że się nie udało. Wróciły stare, złe nawyki Schmidta, takie jak ślepe stawianie na jedną taktykę w przekonaniu, że przecież jest samorodnym geniuszem. Choć trzeba mu oddać, że w poprzednim sezonie dłubał w ustawieniu i potrafił nawet uciec się w pojedynczych spotkaniach do defensywnej gry (ciekawe co na to opiekun Kolonii, Peter Stöger, który kiedyś zagrał przeciwko Bayerowi zachowawczo i usłyszał od Schmidta, że gdyby on miał tak grać, nigdy nie zostałby trenerem), porzucając wcześniejszą filozofię głoszącą, że nieważne jaki wynik, ważne żeby było ofensywnie, ponieważ takie nastawienie na dłuższą metę przyniesie progres.
W meczu z Hoffenheim Schmidt nawrzeszczał na Bogu ducha winnego Juliana Nagelsmanna, a w jednym zdaniu („Myślisz, że wymyślasz futbol na nowo?!”) wyszły na jaw jego zadufanie w sobie i kompleksy. Nagelsmann był bowiem tym, kim tak bardzo chciał być Schmidt. Człowiekiem, który miał nie tylko wizję, ale i wyniki na jej poparcie.
Fanów stylu gry Schmidta ubywało, co pokazała między innymi jedna z naszych ostatnich sond, w której pytaliśmy, czy należy dokonać zmiany na stanowisku trenerskim. Werdykt wyglądał następująco: 36% z Was chciało dalszej współpracy na linii Bayer-Schmidt. Matematyka jest nieubłagana: skoro były tylko dwie opcje, znaczy to ni mniej ni więcej, że aż 64% było przeciwnego zdania.
Rogera Schmidta można zapamiętać dwojako. Z jednej strony miał rękę do młodych zawodników, co wcześniej było mankamentem klubu szczycącego się jedną z najlepszych akademii w Niemczech, a podkupującego młode talenty u rywali. Benjamin Henrichs, Marlon Frey, Lukas Boeder, Kai Havertz, Jonathan Tah ? lista tych, którzy zdobywali pierwsze bundesligowe szlify u Rogera wygląda imponująco. Henrichs i Tah zadebiutowali nawet w pierwszej reprezentacji Niemiec i zdaje się, że zaszczyt ten czeka niebawem Havertza. Z drugiej strony, osobiście żałuję, że tak mało szans dostawał inny młody zawodnik, Vladlen Yurchenko, który gdy tylko pojawiał się na boisku, zawsze wnosił pozytywną wartość do gry drużyny. Najczęściej jednak przesiadywał na ławce, zwłaszcza w obecnym sezonie.
Schmidt dwukrotnie awansował do Ligi Mistrzów. Wywalczył trzecie miejsce. Miewał swoje momenty. Jednak rollercoaster w trzecim sezonie jego pracy w Leverkusen rozkręcił się zbyt mocno. Zespół notował „pechowe” porażki, tracił decydujące bramki w końcowych minutach spotkania, piłkarze nie wytrzymywali presji i marnowali rzuty karne, grali dwie nierówne połowy jednego meczu… Każdy czynnik z osobna dałoby się wybronić, argumentować, że to przecież nie wina Schmidta, zrzucać odpowiedzialność na braki w koncentracji piłkarzy i zwykłego niefarta, jednak tych pechowych spotkań zaczęło się robić zbyt wiele. Punkty uciekały nam przez palce i ani się obejrzeliśmy, a staliśmy się kibicami drużyny środka tabeli. Ambitnego średniaka, który wciąż po każdej kolejce liczył punkty do miejsc premiowanych udziałem w Lidze Mistrzów i cieszył się, że to przecież nie tak dużo. Aż nagle wylądowaliśmy na dziesiątej pozycji, przeżywając najgorszy sezon od 14 lat.
Roger Schmidt to nie Robin Dutt, nie był niewłaściwym człowiekiem na niewłaściwym miejscu. Rudi Völler zwalniał go z żalem i podzielam jego uczucia. Wciąż uważam, że jego zatrudnienie było słusznym krokiem ? oczywiście z perspektywy 2014 roku. Naprawdę chciałem, żeby ten projekt wypalił. Wciąż mam w głowie obrazek z początku pracy Rogera, kiedy szykujący się do rozpoczęcia meczu zawodnicy Bayeru z pola całą dziesiątką stali przy linii środkowej boiska. Wciąż pamiętam Schmidta przechadzającego się między zawodnikami na treningu w urokliwym, alpejskim miasteczku, kiedy wydawało się, że błędy pierwszego sezonu zostaną naprawione, że przekroczymy pewną granicę, której dotąd nie udawało nam się przeskoczyć.
Niestety, dalsza współpraca byłaby bezcelowa. Po każdym zwycięstwie, góra dwóch, wracały dobrze kibicom Bayeru znane demony i przegrywaliśmy w kiepskim stylu. Roger meczem z Dortmundem zaczął przygodę z Bayerem w Bundeslidze, na wyjeździe do Dortmundu ją zakończył. Teraz przed nami ciężka końcówka sezonu, z trenerem o wątpliwych umiejętnościach na ławce. Wspominając nadzieje, jakie żywiliśmy do Bayeru firmowanego nazwiskiem Rogera Schmidta, tego ekscentryka, który nie podróżował samochodem, za to miał starego, zapomnianego volkswagena garbusa w garażu daleko od Leverkusen, można jedynie przywołać tytuł tego tekstu: szkoda, że nie wyszło.
Adrian Liput