Michał Jeziorny i Tomasz Urban, którzy przetłumaczyli ?Bundesligę” na język polski oraz Michał Trela, dziennikarz ?Przeglądu Sportowego”, który jest już po lekturze tej książki, podzielili się z nami swoimi wrażeniami i ciekawostkami na jej temat.

Michał Trela

– Jak wrażenia po przeczytaniu ?Bundesligi” Ronalda Renga? Można ją porównać do książki ?Tor!” Ulricha Hessego?

– Od tych porównań się nie ucieknie, bo po sukcesie ?Tora”, każda książka na temat niemieckiego futbolu będzie do niego odnoszona. Jest jednak między nimi wiele różnic. ?Tor” jest historią całego futbolu, w całych Niemczech. ?Bundesliga” to historia Bundesligi, więc siłą rzeczy obejmuje dużo krótszy okres. W ?Torze” patrzymy na świat oczyma Ulricha Hessego, a więc autora, a w ?Bundeslidze” Heinza Höhera, czyli głównego bohatera. Ronalda Renga da się rozpoznać głównie we fragmentach, w których rysuje szersze tło dla opowieści Hoehera. Obie książki są trudne do porównania. ?Tora” uznaję za jedną z absolutnie najlepszych książek o sporcie. ?Bundesligę” umieściłbym jednak trochę niżej, ale to nadal bardzo wysoka pozycja.

– Który fragment najbardziej Cię zaciekawił, zszokował, a który rozbawił?

– Najbardziej ciekawiły mnie momenty, w których Höher pokazywał kuchnię trenerską – jak zapadały niektóre decyzje, jak budował drużyny, a jak je rujnował, ile razy o jego losie decydował przypadek. Szokujący był wątek jego syna. Nie znałem tej historii, a jest bardzo mocna i chwyta za serce. Momentów, które bawią, było sporo, bo książka jest generalnie dość lekko i ze swadą napisana.

– Czy po lekturze tej książki czytelnik inaczej spojrzy na mecze Bundesligi? Co ona pozostawia po sobie w fanie tej ligi?

– Ta książka generalnie dobrze opowiada o Niemczech i o samych Niemcach. Pozwala zrozumieć, dlaczego kluby tak kurczowo trzymają się reguły ?50+1″, dlaczego kibice tak bardzo nie chcą spotkań rozgrywanych w poniedziałki, dlaczego generalnie środowisko bundesligowe jest tak konserwatywne. Pokazuje też, jak długą drogę Bundesliga przeszła, by znaleźć się w tym miejscu, w którym jest.

– A czy łamie ona pewne stereotypy, które utrwaliły się na temat niemieckiej piłki? Odkrywa w niej jakieś rysy?

– Książka generalnie odkrywa rysy w niemieckim futbolu, konserwatyzm w myśleniu o piłce całego środowiska. Jakby dobrze spojrzeć, pozytywnych fragmentów na temat niemieckiego futbolu jest bardzo niewiele i dotyczą głównie lat współczesnych. Przez pozostałą część opowieści uderza wszechobecna bylejakość, krętactwo, zaściankowość. Dla kogoś, kto trochę poznał Niemcy, nie będzie to bardzo szokujące, ale dla tych, którzy żyją stereotypem ?Ordnung muss sein”, może to być zaskakujące.

– Wielokrotnie mogłeś pracować na meczach Bundesligi jako dziennikarz. Czy po tej lekturze byłoby Ci z tym łatwiej?

– Książka pozwala spojrzeć na współczesną piłkę z większą pokorą. Często my, dziennikarze, ja też, mamy tendencję do przedstawiania niektórych, zwłaszcza młodych trenerów, jako wizjonerów, którzy odkrywają futbol na nowo. W ?Bundeslidze” można zobaczyć, że w dużej mierze podobne metody stosowano już dawno temu, trenerzy wpadali na podobne pomysły i mieli podobne dylematy. Często z trenerów starszego pokolenia, czy wręcz emerytowanych, robi się idiotów, którzy nic a nic z tej dzisiejszej piłki nie rozumieją. A okazuje się, że często rozumieją z niej więcej, niż się nam wydaje.

Tomasz Urban

– To pierwsza przetłumaczona przez Ciebie książka. Jak Ci się nad nią pracowało – z czym było najwięcej problemów, ile czasu na nią poświęciłeś?

– Na swoją część poświęciłem w zasadzie trzy-cztery miesiące pracy. Nie ma co ukrywać – nie jest to łatwy kawałek chleba, zwłaszcza jeśli chcesz to zrobić jak najlepiej. Zawsze pojawia się mnóstwo wątpliwości, cała gama synonimów, z których musisz wybrać ten najwłaściwszy, są zwroty, których nie da się w prostej linii przetłumaczyć na nasz język, ewentualnie konstrukcje gramatyczne, które istnieją w języku niemieckim, a nie istnieją w języku polskim. Zawsze stajesz przed dylematem, gdzie lepiej trzymać wierność przekazu, a gdzie powinieneś przekształcić go odrobinę pod polskiego czytelnika.

Najtrudniej było jednak zachować w tym wszystkim unikalny styl Renga. Używa on w tej książce wielu powtórzeń, o Heinzu Höherze nie mówi inaczej, jak tylko Heinz Höher. Nie szuka synonimów. Nie napisze: on, trener, Heinz, Höher, dziadek, staruszek. „Heinz Höher” może się na jednej stronie pojawić nawet naście razy. I trzeba sobie zadać pytanie: co z tym zrobić? Zostawić, czy jednak zmieniać?

Różna jest też rytmika zdań. Reng używa zdań bardzo długich i wielokrotnie złożonych, jak też i bardzo krótkich, oddając niejako w ten sposób chaotyczną i skomplikowaną naturę głównego bohatera. Jeśli połączysz ze sobą wszystkie te elementy, to utrzymasz obraz skali trudności zadania, jakie stało przede mną i przed Michałem.

– To ostatecznie zachowaliście na jednej stronie tę wielokrotność powtórzeń ?Heinz Höher”? Pamiętasz jakieś jedno słowo czy hasło, które trudno było przełożyć na nasz język?

– Różnie z tymi powtórzeniami bywało, ale staraliśmy się akurat w tym przypadku zachować płynność, czyli tłumaczyć tak, by polskiemu czytelnikowi nie przeszkadzało to w lekturze. Bo o ile w języku niemieckim te powtórzenia aż tak bardzo nie raziły, o tyle w naszym języku nie zawsze brzmiało to dobrze.

Haseł, które sprawiały nam trudności, było całe mnóstwo. Właściwie codziennie wieczorami rozmawialiśmy z Michałem i konsultowaliśmy sporne kwestie. Utknęło mi w głowie sformułowanie „innere Verdrängungsschublade”. Długo się z nim męczyłem. Albo słynna wypowiedź Trapattoniego: „wie eine Flasche leer”. Albo przyśpiewki klubowe, bądź rymowane slogany. Takie rzeczy są najgorsze zwłaszcza, jeśli w oryginale ów rym jest mocno niedokładny. I tę niedokładność w rymie też staraliśmy się oddać.

– Możesz zdradzić jak ostatecznie to przetłumaczyliście?

– „Innere Verdrängungsschublade”, po wielu konsultacjach z kilkoma tłumaczami, przetłumaczyłem ostatecznie jako „pudełko wypartych wspomnień”. Taka wersja najbardziej przypadła mi do gustu. „Eine Flasche leer”, po konsultacjach z Michałem, przełożyliśmy jako „cieńcy jak węża dupa”, zachowując przy tym celowo niewłaściwy szyk, aby oddać tę gramatyczną niezdarność charakterystyczną dla Trapa. A przyśpiewkę „Hopp, hopp, hopp, wir schaffen auch den Ziegenbock” oddałem jako ?Hopsa, hopsa, hopsa, dopadniemy też i kozła”, zachowując świadomie ów niedokładny rym.

– Która historia z książki utkwiła Ci najbardziej w pamięci?

– Nie potrafię wskazać tej jednej, jedynej. Ta książka to zbiór fantastycznych historii, które czyhają na czytelnika niemal na każdej stronie. Nie będę nikomu niczego sugerował, niech każdy sam poszuka swojej ulubionej.

– Pojawiają się w książce jakieś ciekawe polskie wątki?

– W książce jest w zasadzie tylko jeden polski wątek. A nawet nie tyle wątek, co wzmianka dotycząca Andrzeja Iwana, któremu Hermann Gerland miał pomagać w urządzaniu mieszkania w Bochum, tuż po tym, jak Iwan został wytransferowany z Górnika Zabrze do VfL. Gerland był wówczas pierwszym trenerem tego zespołu.

Ciekawostką jest natomiast fakt, iż Reng napisał jedynie o „pewnym polskim piłkarzu”. Pozwoliłem sobie w tym miejscu na małą samowolkę i ukłon w stronę polskiego czytelnika i zamiast „pewnego polskiego piłkarza” podałem w tłumaczeniu nazwisko Andrzeja Iwana, o którego się właśnie rozchodziło. Mam nadzieję, że nikt nie będzie miał do mnie pretensji za nadmierną ingerencję w treść.

– Czy po lekturze tej książki czytelnik, który nie był do tej pory fanem Bundesligi, zrozumie jej fenomen i to, że ludzi najchętniej w Europie właśnie tam chodzą na stadiony?

– Myślę, że tak. Jest to historia Bundesligi taka – powiedziałbym – z krwi i kości. Taka, jaką lubię. Są blaski i cienie, są rzeczy, za które trzeba Bundesligę podziwiać i takie, za które należałoby się wstydzić. Reng bardzo plastycznie tłumaczy wiele zjawisk. Absolutnie fascynująco opisany jest chociażby wątek afery korupcyjnej z początku lat 70. To się czyta niczym kryminał.

Poza tym ta książka ma wiele wątków. To historia Bundesligi, ale i studium przypadku człowieka, który nie najlepiej radzi sobie z relacjami międzyludzkimi na co dzień, a zawodowo musi dzień w dzień stawiać czoła armii przebiegłych zawodowców. I daje sobie z nimi radę lepiej niż z własną rodziną. To fascynujące.

Michał Jeziorny

– Tłumaczyłeś do tej pory samodzielnie książki. Tym razem jednak zrobiłeś to w duecie z Tomkiem Urbanem. Jak wyglądała ta współpraca?

– Nie jest to prawdą. ?FIFA Mafia” nie była wyłącznie moim tłumaczeniem. Tym razem jednak to nie ja zostałem wybrany, a ja wybierałem. Z Tomkiem o takiej potencjalnej współpracy rozmawiałem od wielu miesięcy. Gdy zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie w dobrym czasie ukończyć tak obszernej książki, postanowiłem poprosić Tomka o współpracę. Często rozmawialiśmy przez telefon, konsultowaliśmy się mailowo i byliśmy w ciągłym kontakcie. Spotkaliśmy się nawet u mnie, aby rozstrzygnąć sporne punkty. Tomek tłumaczył pierwszy raz tak dużą partię tekstu i z całą pewnością mogę powiedzieć, że sobie poradził więcej niż dobrze.

– Możesz zdradzić może kulisy tego, dlaczego akurat tę książkę, pośród wielu niemieckich o piłce, zdecydowano się wydać na polskim rynku?

– To zasługa Rolanda Renga. Po jakości, jaką zaprezentował w książce o Robercie Enke, można było spodziewać się, że ?Spieltage” prezentuje podobny poziom. Nikt się nie zawiedzie. Co ciekawe, mnie mimo wszystko najbardziej wciągnął rozdział opowiadający o śmierci syna Heinza Höhera. Roland Reng jest geniuszem ukazywania ludzkiego cierpienia psychicznego. To potwierdza jego wrażliwość, inteligencję.

– ?Bundesliga” to po części powieść. Na ile trzeba ją traktować z przymrużeniem oka?

– Nic a nic. To jest książka opowiadająca o historii, o pierwszych pięćdziesięciu sezonach Bundesligi. Nie jest fikcyjna i nie ma w niej skrajnego ubarwiania. Fakt, niektóre wspomnienia raczej nie są w 100% idealnie oddane, bo kto mógłby spamiętać wszystkie sytuacje sprzed 45 lat? To jest realne, ale z cała pewnością anegdoty nie są zmyślone. Siłą Heinza Höhera było pisanie notatek i zbieranie ciekawych materiałów. One były wykorzystane w książce i to one dodają jej smaczku.

– Czy jest jakiś piłkarz bądź trener, którego po tej lekturze zacząłeś postrzegać zupełnie inaczej?

– Podobało mi się zestawianie Höhera z Rehhagelem. Obaj są z tego samego rocznika 1938 i ja, jako 33 latek, lepiej pamiętam właśnie tego drugiego. Jednak kilka decyzji mogłoby spowodować, że to nie Otto, a Heinz skończyłby w panteonie gwiazd niemieckich trenerów. Nie mówię, ze Höher był zwykłą płotką, ale na pewno nie był takim herosem na ławce, jak szkoleniowiec sensacyjnych mistrzów Europy. Dlatego właśnie Rehhagel nabrał dla mnie innego wymiaru, jako poniekąd odbicie lustrzane głównego bohatera książki.

Rozmawiał Martin Huć

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj
Captcha verification failed!
Ocena użytkownika captcha nie powiodła się. proszę skontaktuj się z nami!