Jesień zakończyliśmy wręcz idealnie, czyli… tak sobie. Takim sobie remisem w derbach z Kolonią, gdzie najmilszym akcentem była świetna asysta Kaia Havertza przy golu Wendella.
Mecz ten był świetnym zresztą podsumowaniem rundy. Kilka dobrych momentów, kilka błędów, kilka przestojów. O, tak to właśnie od sierpnia wyglądało. Ciągła karuzela nastrojów.
Kończymy rundę za Kolonią. Tracimy do niej dwa miejsca w tabeli i cztery punkty. Żenada. Dawno takiej sytuacji nie było, a jeszcze dwie kolejki wcześniej wydawało się, że jest idealna szansa na doskoczenie do czołowej czwórki. Ale zaprzepaściliśmy ją spektakularnie, przegrywając u siebie z jedną z najsłabszych drużyn ligi z Ingolstadt.
Zajmujemy teraz dokładnie miejsce w połowie tabeli. I na takie sobie zasłużyliśmy. Nie byliśmy ani tak słabi, by być niżej, ani odrobinę lepsi, by być odrobinę wyżej.
Całą rundę broni Liga Mistrzów, gdzie udało nam się uzyskać wyjście z grupy i awans do 1/8, jednak pół żartem, pół serio mówiąc – abyśmy mogli w niej zagrać znów za rok, to może po prostu ją wygrajmy, awans jest wtedy z urzędu. Tędy chyba krótsza droga, niż przez miejsce w pierwszej czwórce Bundesligi, gdzie jakby nie za bardzo chyba chcemy się znaleźć.
Liczba meczów wstydu w tej rundzie jest poza tym zatrważająca. Było Ingolstadt, było oczywiście odpadnięcie z Pucharu Niemiec z Lotte, ale był też remis ze słabym wtedy Augsburgiem i wysoka porażka z Hoffenheim, czy zerowy dorobek punktowy w starciu z Werderem.
Winnych na razie brak. Poza Bartlettem, trenerem od przygotowania fizycznego, który pożegnał się z posadą. Pozostał za to na swoim stanowisku ciągle Roger Schmidt, za którym murem stoi zarząd, a którego serdecznie dość mamy my i mają niemieccy kibice Bayeru. Zobaczymy – być może faktycznie winnym słabej postawy zwłaszcza w drugich połowach spotkań był Bartlett i nagle wiosnę zanotujmy równie imponującą co rok temu? Fajnie by było, gdyby rozwiązanie tej zagadki było tak proste, ale chyba trudno w to wierzyć…
Trudno nas rozgryźć. Brakuje powtarzalności, automatyzmów, skuteczności, pewności siebie i to wszystko w sezonie, gdy na papierku mamy chyba najmocniejszą kadrę w ostatnim dziesięcioleciu.
Z kadry kilku wyróżnić można. Świetną formę miał Kampl, chyba trafił nam się w końcu złoty wychowanek jakim jest Henrichs, a i dobrze rokuje Havertz. Przebudził się Calhanoglu, bez którego – to trzeba mu oddać – punktów jesienią byłoby znacznie mniej. Coraz lepszy jest Tah, przebłyski miał Brandt, niezłe momenty miał Wendell, ratował nas często Leno.
Zawiódł jednak Chicharito, zawiódł Aranguiz, po którym niżej podpisany obiecywał sobie najwięcej. Zawodziliśmy często przede wszystkim jednak jako drużyna. Gdy hamowała jedna formacja, hamowali wszyscy. Nie potrafiliśmy wyjść z bagna, w które nagle zaskoczeni wpadaliśmy. To z tym Roger musi najbardziej walczyć, znaleźć lidera (liderów), którzy w takim momencie będą potrafili wstrząsnąć drużyną.
Tymczasem zaobserwujcie reakcje zawodników po utraconych golach. Często spuszczone głowy, złość – ale nie taka sportowa, tylko taka złość, po której zawodnik nie ma ochoty i werwy, by coś na boisku zmienić.
Nie wierze w kod nieszczęścia Bayeru, niby wpisany w mentalność zawodników, gdy tylko się u nas pojawią. Zarząd zrobił naprawdę wiele – ściągając dobrych zawodników, utrzymując obecny skład, rozwijając młodzieżowe drużyny – byśmy po regularnych awansach do Ligi Mistrzów w końcu zaczęli coś w niej znaczyć. Tymczasem wróciliśmy nie tyle do punktu wyjścia, co niebezpiecznie cofnęliśmy się kilka kroków wstecz.
Sytuacja nie jest na razie w tabeli dramatyczna, ale za moment taka może być. Już nie możemy tracić głupich punktów, a kilku ekipom, które są przed nami, trzeba jasno pokazać miejsce w szeregu – czyli za nami.
Ewentualna letnia wyprzedaż zawodników, budowanie drużyny od nowa, zmiana szkoleniowca, na nowo utożsamianie się z nowymi grajkami – tego nie chcemy. Chcemy stabilizacji i zwycięstw. Tak niewiele, a tak wiele.
Martin Huć