Niesamowicie dynamiczna w tym sezonie jest Bundesliga. Jeszcze we wrześniu z zazdrością spoglądaliśmy w kierunku Dortmundu, który notował kolejne wygrane bez straty bramki. Patrzyliśmy w kierunku ich ławki rezerwowych i zazdrościliśmy letniego wyboru trenera, patrząc w kierunku naszego nowicjusza w świecie poważnej piłki.
Sytuacja jednak diametralnie się zmieniła. To Bayer w ostatnich tygodniach był kilka razy chwalony. Chwalono Herrlicha za odbudowanie Baileya, za to, że daje zespołowi pograć, cieszyć się grą. Tymczasem nad Boszem, trenerem BVB, zbierają się czarne chmury. Wczoraj porażka, przed nim mecz z Schalke i Bayerem – pojawiają się spekulacje, że w Boże Narodzenie będzie już bez pracy. A Bayer jeśli wygrałby dziś z Lipskiem do Dortmundu doskoczy na odległość jednego punktu.
Ale ok – najpierw trzeba wygrać. A Lipsk już zadał kłam starej piłkarskiej prawdzie, że drugi sezon dla beniaminka jest najgorszy. I zadał także drugiej – że debiutantom w europejskich rozgrywkach trudno pogodzić grę na dwóch frontach.
Daje radę sobie ekipa RB. Być może nie gra już tak zjawiskowo jak przed rokiem, zanotowała trzy porażki, nie ma znakomitego stosunku bramkowego (18:13), ale na dziś jest to faworyt meczu z Bayerem.
Inna sprawa, że Lipsk wszystkie trzy porażki zanotował na wyjeździe, a Bayer u siebie w lidze jest w tym sezonie niepokonany. Poza tym jest bardzo skuteczny: 13 goli w 5 meczach. To tylko statystyki, często w przypadku naszej drużyny nie mające żadnego przełożenia, ale… Najprościej mówiąc: nie mamy nic do stracenia.
W zeszłym sezonie ulegliśmy im dwa razy, więc pora, by Lipsk poznał, co to znaczy smak porażki z die Werkself.