To nie potrwa długo, obiecujemy; w końcu kto by chciał się nadmiernie rozpisywać o takim spotkaniu. Bayer zagrał paskudny mecz, rywal praktycznie robił z nami co chciał, pozwalając na wiele, jakby wiedząc, że i tak gdy piłkarze z Leverkusen mają piłkę przy nodze, nie grozi im nic poważnego.
Sygnały ostrzegawcze zaczęły się już praktycznie od pierwszych minut. Bayer miał inicjatywę i próbował, Mainz ograniczyło się do kilku szybkich ataków i zamiast próbować po prostu robiło swoje. Motorem napędowym akcji gospodarzy był dziś Yunus Malli. Dla obrońców z Leverkusen – praktycznie nie do powstrzymania.
Pierwszy (niecelny) strzał po stronie Aptekarzy oddał w 14. minucie Admir Mehmedi (rywale mieli już wtedy na koncie kilka akcji i jedną „setkę”, brawurowo wybronioną przez Bernda Leno), ale zamiast pójść za ciosem i dla odmiany zmusić Lorisa Kariusa do odrobiny wysiłku, zawodnicy Roger… to znaczy Markusa Krösche, dali sobie wbić gola. Zagranie za plecy wysoko ustawionej obrony zakończyło się nieudanym pościgiem Jonathana Taha, wyjściem Bernda Leno i miękkim lobem Malliego, który wykończył sytuację z zimną krwią (14.).
Doprawdy, przykro patrzyło się tego popołudnia na ślamazarne próby sklecenia składnej akcji ofensywnej przez gości. Hakan Calhanoglu nie wiedzieć czemu wbił sobie do głowy, że wpakuje Kariusowi gola bezpośrednio z rzutu rożnego, co w efekcie sprawiło, że liczne przyznawane nam kornery szły na marne. A tymczasem w 32. minucie Jhon Cordoba atomowym strzałem tuż zza pola karnego podwyższył prowadzenie Mainz na zasłużone 2-0. Piłkarze Martina Schmidta mieli jeszcze swoje szanse przed przerwą, na szczęście Aptekarzom udało się nie stracić większej liczby bramek.
W przerwie w szatni pozostał Tah, którego zmienił Tin Jedvaj. Jak się okazało po spotkaniu, obrońca Bayeru, który do tej kolejki jako jedyny zawodnik Bundesligi miał na koncie komplet minut, doznał niegroźnego urazu mięśniowego. Krösche postanowił nie ryzykować widoku rozwścieczonego Rogera Schmidta, zwłaszcza, że kontuzja kolejnego obrońcy poważnie skomplikowałaby naszą sytuację personalną przed następnymi spotkaniami.
Co gorsze, brak inicjatywy w podejmowaniu ryzyka przeniósł się także na jego zawodników. Do tego stopnia, że zmiennik Jedvaj zdecydował się nie liczyć na przypadek, gdy piłka po strzale Malliego zmierzała wprost na jego twarz. Chorwat bohatersko zasłonił się rękami, dzięki czemu oszczędził sobie bólu. Niestety, skutek uboczny był taki, że rywal dostał rzut karny. Na bramkę zamienił go Yunus Malli. Na zegarze widniała 58. minuta.
Dla kibiców Bayeru mecz mógłby się właściwie w tym momencie zakończyć. Ale gdzie tam. Aptekarze postanowili się z nami jeszcze trochę podroczyć i wlali w nasze serca nadzieję na desperacką pogoń. Jeśli ktoś do tej pory zastanawiał się, po jaką zarazę trzymamy na boisku Javiera Hernandeza, który spędził całą godzinę meczu bez choćby jednego celnego strzału, otrzymał odpowiedź w 65. minucie. Calhanoglu bił rzut wolny, miękka piłka posłana na długi słupek odnalazła niepilnowanego Admira Mehmediego, który z powietrza, z pierwszej piłki zagrał takie podanie na głowę Chicharito, że Meksykanin nie miał właściwie wyjścia i musiał trafić. Jak się okazało, był to gol honorowy.
Odrabianie strat raczej nam nie szło, a i Malli był bliski skarcenia nas po raz trzeci, tyle że znów geniuszem błysnął Leno, broniąc w sytuacji sam na sam. Po stronie Aptekarzy mocny, lecz niecelny strzał należy zapisać na konto Mehmediego. I tyle. Przegraliśmy 1-3, co właściwie nikogo nie powinno specjalnie dziwić – Bayer przyzwyczaił nas do huśtawki formy, a skoro ostatnio w dobrym stylu pokonaliśmy Sporting Lizbona, teraz przyszedł czas na chwilę hańby. Ale nie smućcie się, idąc tym tropem, w następnej kolejce będziemy pękali z dumy po kolejnej wiktorii. Dzisiaj pękał dobry znajomy, Giulio Donati, który rozegrał cały mecz w barwach nowego klubu.