Hakan Calhanoglu przychodził do Bayeru Leverkusen w dość niezdrowej atmosferze. Wydarty za 14,5 miliona euro z Hamburger SV przy pomocy fortelu, jakim było zwolnienie lekarskie od psychiatry; przeklinany przez fanów Dinozaurów z Hamburga; z deklaracją, że w Leverkusen pogra przez dwa, trzy lata (podpisał pięcioletnią umowę), by następnie postawić kolejny krok w karierze… Jedno było pewne – z Hakanem w kadrze nie będzie nudno. To jednak nie medialne popisy (umówmy się: żenujące) były głównym argumentem przemawiającym za sprowadzeniem najlepszego młodego piłkarza poprzedniego sezonu w Niemczech (wygrał prestiżowy plebiscyt magazynu „11 Freunde”) do Bayeru Leverkusen.
Aptekarze rozpaczliwie potrzebowali ofensywnego pomocnika. Kogoś, kto grałby za plecami Stefana Kiesslinga i pozwolił znaleźć alternatywę dla wypracowanego już za kadencji duetu trenerskiego Lewandowski-Hyypiä planu gry. Bayer grał z trzema środkowymi pomocnikami, których podstawowym zadaniem w ataku było rozprowadzanie piłek na skrzydło, do wyjątkowo ofensywnie usposobionych skrajnych obrońców. Skrzydłowi dublowali wówczas pozycję napastnika, często ścinając akcję do środka i próbując szczęścia uderzeniem z dystansu. Mając w składzie Heung-Min Sona i Sidneya Sama, można było próbować podobnej taktyki i do pewnego momentu przynosiła ona korzyść.
To był plan A, którym dysponował Sami Hyypiä, gdy na ławce trenerskiej został sam. Gdy plan A został rozpracowany przez wszystkich trenerów Bundesligi (i jednego z zaplecza, vide porażka w krajowym pucharze z Kaiserslautern) i nie przynosił już zadowalających rezultatów, nastała pora na zastosowanie planu B… którego nie było. Hyypiä motał się, próbował różnych sztuczek w samej końcówce swej kadencji, łącznie z przesunięciem Andresa Guardado do środka pola, czy wystawieniem Gonzalo Castro na „dziesiątce”, ale niczego spektakularnego ostatecznie nie wymyślił. Ewidentnie brakowało mu kogoś, kto w środku pola potrafiłby więcej, niż zagrać na skrzydło, ewentualnie posłać długą piłkę na Stefana Kiesslinga, który zgrywał ją do wbiegających na pozycję skrzydłowych.
Nie był takim zawodnikiem Castro (po długoletnim stażu na prawej obronie próbowany jako prawy skrzydłowy w sezonie 2012/13, następnie przesunięty już chyba na stałe na środek drugiej linii), ani tym bardziej Jens Hegeler, który grał solidnie, ale nic więcej. Obecny zawodnik Herthy Berlin nie był kimś, kto mógłby jednym błyskotliwym zagraniem rozstrzygać mecze. Po jednym, czasem kilku świetnych spotkaniach, wracał do przeciętności, która gwarantowała mu co najwyżej wejścia z ławki.
Nowy Bayer, oddany we władanie Rogerowi Schmidtowi, miał grać inaczej – wysoko, na połowie przeciwnika. Pomysł Hyypii opierał się na kontrach, gdzie rywal wciągany był głęboko na własną połowę, a następnie załatwiany szybkim atakiem: podaniem z głębi pola do Sona/Sama/Kruse (a później i Brandta), którzy przebłyskiem geniuszu wykańczali akcję, albo wykładali piłkę do Kiesslinga. Schmidt chciał z kolei, by Bayer już na połowie rywala odbierał futbolówkę, by formacje grały wysoko, agresywnym pressingiem. Calhanoglu był w tej wizji niezbędny; trzeci środkowy pomocnik w taktyce Hyypii stał się nagle graczem ofensywnym, wszechstronnym, typową „dziesiątką”, którą zresztą Hakan nosi na plecach. Takim, który jednym błyskotliwym zagraniem potrafi rozmontować defensywę rywala, a jeśli nie ma takiej możliwości, próbuje atomowego uderzenia z dystansu. Który potrafi rozegrać piłkę na małej przestrzeni, minąć rywala dryblingiem. Wykonać stały fragment gry. A gdy zespół traci piłkę, wywiera pressing znacznie wyżej, niż ustawiona za nim dwójka kolegów ze środka pola.
W tym sezonie Calhanoglu zaliczył póki co komplet dziewięciu spotkań w Bundeslidze, zdobywając dwie bramki i tyle samo asyst. W Lidze Mistrzów, jeśli uwzględnimy kwalifikacyjny dwumecz z FC Kopenhaga, ma na koncie pięć meczy, dwa gole, cztery asysty. Dodając do ogólnego rozrachunku mecz Pucharu Niemiec z Alemannią Waldalgesheim, Hakan w piętnastu występach wypracował drużynie dziesięć goli. Wynik ten nie należy do oszałamiających, ale to tylko liczby; nie oddają do końca wkładu reprezentanta Turcji w sprawne funkcjonowanie maszyny Schmidta. Ta, choć jeszcze nie pracuje na najwyższych obrotach (zbyt wiele głupich strat punktowych w lidze ze średniakami), wydaje się być na dobrej drodze, by wkrótce działać wedle pomysłu nowego szkoleniowca.
Ze sportowego punktu widzenia, Calhanoglu jest dla Bayeru niezwykle cenny. Na pozostałych frontach – mowa o mediach – nie radzi już sobie tak dobrze. Na twitterze spotkałem się kiedyś z opinią, że to fantastyczny piłkarz, ale dla klubu byłoby ewidentnie lepiej, gdyby nie dostawał możliwości wypowiadania się do mikrofonu. Wspomniana deklaracja o chęci odejścia przed upływem kontraktu, zamieszanie ze zwolnieniem lekarskim, próby wymuszenia transferu na HSV, czy wypowiedź (już jako piłkarza Bayeru), że Aptekarze są na tym samym poziomie, co Bayern Monachium, wywoływały w najlepszym wypadku uśmiechy politowania. Zbiorowy opad szczęki kibice w Niemczech zaliczyli po jego ostatnim wywiadzie dla ZDF, tuż po fatalnym meczu ze Stuttgartem.
Calhanoglu w telewizyjnym studio opowiadał między innymi o tym, że rzekomo dostał zgodę na transfer od byłego już dyrektora sportowego HSV, Olivera Kreuzera, gdyby do klubu wpłynęła odpowiednia oferta. Sam Kreuzer o podobnej zgodzie nie słyszał. Wszystko przebiła jednak opowieść o podającym się przez zamknięte drzwi za boya hotelowego Gökhanie Töre, który z pistoletem w ręku miał wywrzeć zemstę na przyjacielu Ömera Topraka, wyrażającym żywe zainteresowanie byłą partnerką Töre. Wszystko pięknie, o skandalu z udziałem broni palnej w rękach skrzydłowego Besiktasu było wiadomo już od kilku miesięcy, niemniej Calhanoglu nie byłby sobą, gdyby nie dorzucił do pieca mówiąc, iż Töre wyglądał, jakby był pod wpływem narkotyków. Oj, porozmawiają sobie pewnie panowie na następnym zgrupowaniu reprezentacji Turcji, na które Hakan podobno się wybiera. Oby tym razem obyło się bez scen rodem z filmów akcji.
Po niefortunnym wywiadzie klub wziął piłkarza pod obronę, a trener Schmidt wyznał, że cieszy się, iż obecnie jego zawodnik może skupić się jedynie na futbolu. Rzeczywiście – po wątpliwej jakości popisach w mediach Calhanoglu rozegrał dwa świetne spotkania, dzięki czemu obecnie znów mówi się o nim niemal wyłącznie w kontekście uprawianego zawodu. Z Zenitem Turek zaliczył asysty przy obu trafieniach dla Aptekarzy, a w meczu z Schalke zdobył przepiękną bramkę z rzutu wolnego. I oby właśnie to oblicze – boiskowe, nie medialne – prezentował jak najczęściej w okresie spędzonym w Leverkusen, który według Michaela Schade rzeczywiście ma trwać pięć lat.
Chyba że Hakan poczuje się nieszczęśliwy jak w Hamburgu, gdy nagle zgłosi się po niego klub z wyższej półki. Numer do pani doktor od zwolnień pewnie zapisał.
Adrian Liput