David Yelldell może uważać się za wyjątkowego szczęściarza. Zdawało się, że 32-letni bramkarz znajduje się na wylocie z Bayeru – nic nie przemawiało za tym, by pozostał w podobno intensywnie przebudowywanej kadrze zespołu. Tymczasem kilka dni temu coraz głośniej zaczęto mówić o rocznym przedłużeniu kontraktu z przeciętnym golkiperem. Ostatecznie Yelldell dostał w prezencie od swego klubu nową, dwuletnią umowę. Nieźle jak na bramkarza, który nigdy nie wystąpił w meczu Bundesligi.
Ktoś może się spierać twierdząc, że decyzja o zatrzymaniu urodzonego w Niemczech (a konkretnie w Stuttgarcie) Amerykanina jest w pewien sposób słuszna – w końcu David ma powyżej trzydziestu lat, a to oznacza, że jest doświadczony. „Doświadczony” w futbolu to bardzo często łagodne określenie na piłkarza, który najlepsze lata ma za sobą. Tylko że Yelldell to nie Andrés Palop. Nie bronił w silnej lidze hiszpańskiej, nie zdobywał trofeów na europejskich boiskach. To weteran treningów. Fakt, bronił również w 2. Bundeslidze, grając dla MSV Duisburg – stamtąd zresztą trafił do Bayeru. Występował w Duisburgu regularnie przez JEDEN sezon.
Jego debiut w Leverkusen jest wart zapamiętania. Ku przestrodze. Bayer na początku sezonu 2011/12 grał ze świeżo upieczonym drugoligowcem, Dynamo Dresden, w pierwszej rundzie Pucharu Niemiec i pomimo prowadzenia 3-0, w drugiej połowie roztrwonił tę zaliczkę, ostatecznie przegrywając 3-4 po dogrywce. David Yelldell zaliczył pełne 120 minut tej rywalizacji i przy każdej z bramek mógł się zachować lepiej. Zagubiony w polu karnym, sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział czy ma wychodzić do dośrodkowań, czy zostawać w bramce. Był zdekoncentrowany i miał kłopoty z właściwym ustawieniem. Nigdy więcej nie zagrał dla pierwszej drużyny Bayeru i wydawało się to całkiem logiczne.
Dlaczego więc teraz przedłużamy z nim kontrakt, skoro w kolejce po swą szansę czekają młode talenty – głodni gry Oliver Schnitzler i Niklas Lomb? Do tej pory obaj mieli szansę występować czy to w Bayerze U19, czy U23, teraz jednak na pierwszą drużynę są zbyt starzy – jakkolwiek dziwnie to nie brzmi – a drugiej już nie ma. Jasne jest, że ktoś musi odejść. Nieoczekiwanie padło na dwójkę młodych Niemców. Wprawdzie nikt ich z Leverkusen nie wyrzuca, ale też wiadomym jest, że o numer 2 w bramkarskiej hierarchii Bayeru powalczą Yelldell z Kresiciem. O rozterkach Schnitzlera mogliście niedawno przeczytać w jednym z artykułów zamieszczonych w naszym serwisie. Z kolei Lomb podobno również rozważa odejście na wypożyczenie. Co to oznacza dla Bayeru?
Całkowite, stuprocentowe uzależnienie od Bernda Leno. Jeśli jesteście religijni, przed nowym sezonem powinniście co wieczór wznosić modły o jego zdrowie. Oto hipotetyczna sytuacja: jest listopad, Bayer zakwalifikował się do Ligi Mistrzów. Przed nami ciężki mecz, powiedzmy z Wolfsburgiem, a za tydzień czeka nas ligowy hit z Bayernem. W środę gramy, dajmy na to, z Juventusem Turyn. Już na początku starcia z „Wilkami” Bernd Leno odnosi kontuzję – na szczęście niegroźną, czeka go ledwie tydzień odpoczynku. Między słupki wkracza Yelldell lub Kresic – zależy który z nich akurat będzie rozkoszował się wygodnymi siedzeniami na ławce rezerwowych Bayeru. To oni również, golkiperzy, którzy nie powąchali murawy w ani jednym spotkaniu Bundesligi zeszłego sezonu, będą bronić dostępu do naszej bramki w dwóch kolejnych, arcyważnych spotkaniach. Wolę sobie nie wyobrażać, jakie byłyby tego konsekwencje. Yelldell czy Kresic nie mogą się równać w roli zmiennika z Michaelem Rensingiem; gdy był zmuszony bronić zamiast Leno, raczej nikt nie dostawał stanu przedzawałowego przy każdym ataku na naszą bramkę. A to właśnie nas czeka, jeśli między słupkami stanie ktoś z wymienionej wcześniej dwójki. Zwłaszcza Yelldell.
Schnitzler i Lomb też nie mają doświadczenia ligowego, ale zamiast tego cechuje ich młodzieńczy entuzjazm, chęć postawienia kolejnego kroku w karierze. Nie zadowalają się grzaniem ławki, chcą szukać dla siebie nowych klubów. Takich, w których występowaliby w miarę regularnie. W Leverkusen mogliby co najwyżej oglądać popisy Bernda Leno – to jeszcze pewnie by przełknęli. Ale przegrywać rywalizację z Davidem Yelldellem, człowiekiem, który niczego w futbolu nie osiągnął? No, chyba że jako osiągnięcie rozpatrywać fakt, iż zdołał zakotwiczyć w kadrze czołowego niemieckiego klubu po pojedynczym sezonie w Duisburgu. Bez występów, czyli bez presji, za to z zapewne ciekawą pensją. Żyć, nie umierać.
Adrian Liput