Po zakończonym sezonie w każdym klubie odbywają się kadrowe przetasowania. Mają one mniejszy lub większy rozmach, w zależności od hierarchii klubu na krajowej/europejskiej arenie, jego funduszy transferowych, czy aktualnego zapotrzebowania. Niektórzy piłkarze odchodzą, na ich miejsce przychodzą nowi. Jak na razie w Bayerze dominują ci odchodzący.
Ma to oczywiście związek z rezygnacją z prowadzenia zespołu rezerw. Jednak nawet kadra pierwszej drużyny przechodzi okres „wietrzenia”. W tym tygodniu postanowiłem skupić się na jednym z zawodników, których w przyszłym sezonie w Leverkusen już nie zobaczymy. Chodzi o Erena Derdiyoka.
Wybór nieprzypadkowy, ponieważ osobiście uważam Erena za postać ważną dla Bayeru. Oczywiście mam tu na myśli jego pierwszy okres w klubie, a nie zeszły, bardzo kiepski sezon. Derdiyok spisał się na tyle słabo, że dyrektor sportowy wraz ze sztabem szkoleniowym musieliby na chwilę stracić zdolność do prawidłowej oceny sytuacji, gdyby zdecydowali się na zawarty w kontrakcie wypożyczenia wykup piłkarza z TSG Hoffenheim.
Postaram się jednak wybronić Szwajcara. Przed opuszczeniem klubu na koniec sezonu 2011/12 był on bowiem piłkarzem na tyle dla mnie drogim i znaczącym dla postawy drużyny, że zasługuje na pożegnalną laurkę, którą będzie niniejszy krótki felieton.
Nie będzie cyferek i zestawień. Te pojawiły się już w artykule o dołączeniu zawodnika Hoffenheim do tureckiego Kasimpasa Stambuł. Skupię się na trzech ważnych momentach, które zadecydowały, że darzę Derdiyoka sympatią i wspominam okres jego gry dla Aptekarzy z nietypową dla mnie nostalgią.
Moment numer jeden w tym zestawieniu to zdecydowanie gol w meczu z Chelsea, który zadecydował o awansie Bayeru do fazy pucharowej Ligi Mistrzów 2011/12. Była to bramka, która przywróciła nadzieję na to, że Aptekarze mogą naprawdę pokonać angielskiego giganta. Jak wiemy, trudne do wyobrażenia zwycięstwo Bayeru stało się faktem, w dużej mierze dzięki wyrównującemu stan rywalizacji trafieniu Derdiyoka w ledwie dwie minuty po jego wejściu na boisko. Die Werkself ostatecznie wygrali w stosunku 2-1.
W tym okresie stawiałem Erena w drużynowej hierarchii napastników na pierwszym miejscu. Wyżej nawet od Stefana Kiesslinga, który jednak szybko zapomniał o wahaniach formy i w momencie, gdy reprezentant Szwajcarii marnował się na ławce w Hoffenheim, pracował na zdobycie tytułu najskuteczniejszego strzelca Bundesligi.
Kolejną niezapomnianą chwilą Erena w Bayerze był słynny, przepiękny gol zdobyty przewrotką w ligowym meczu z Wolfsburgiem. Do dziś jest to jedna z niewielu bramek, którymi możemy chwalić się przed kibicami innych drużyn.
Trzecim golem, za który jestem dozgonnie wdzięczny Erenowi, jest jego ostatnie trafienie dla drużyny. To, które dało nam w ostatniej rundzie wiosennej trzy punkty w spotkaniu z walczącym o utrzymanie Stuttgartem. Bayer wygrał 2-1 dzięki skutecznemu wykończeniu Szwajcara w końcówce meczu. Gdyby nie ta bramka, Aptekarze zajęliby na koniec sezonu nie czwartą, a dopiero piątą lokatę w tabeli. Liga Mistrzów przeszłaby nam koło nosa.
Myślę, że warto o tym pamiętać przy okazji podsumowywania ostatniego sezonu Derdiyoka w Leverkusen. Sam często go krytykowałem; byłem naprawdę zaskoczony jego całosezonowym wypożyczeniem przed inauguracją zakończonych niedawno rozgrywek Bundesligi… choć chyba spodziewałem się po Erenie lepszej gry i przede wszystkim bardziej okazałego dorobku bramkowego. Może to przez niedostateczną ilość szans, jakie dostawał od Samiego Hyypii? Jakoś nie chce się wierzyć, by piłkarz, który odchodząc z Bayeru dysponował wielkim potencjałem, przez jeden sezon tak radykalnie obniżył loty. Jego podstawową bolączką była kiepska skuteczność – grał bowiem całkiem nieźle, gdy już dostał szansę pokazania się na murawie.
Eren już pokutuje za słaby sezon w drużynie die Werkself: ominęło go powołanie na mistrzostwa w Brazylii. I to chyba wystarczy, jeśli chodzi o jego krytykę. Z dwóch jego oblicz w Bayerze, chcę go bowiem zapamiętać jako tego zawodnika, który bramką dał sygnał do walki w meczu z Chelsea, który czyhał na każdą obniżkę formy Stefana Kiesslinga, który potrafił zagrać w sposób niekonwencjonalny i miły dla oka, który swoim hat-trickiem w wyjazdowym spotkaniu z Herthą (sezon 2011/12) uratował nam w spektakularny sposób remis. Chcę pamiętać Derdiyoka jako ważną postać, wnoszącą sporo do drużyny, a nie kadrową zapchajdziurę.
Dobra, pora kończyć, bo zrobiło się zbyt słodko.
Adrian Liput
Więcej tekstów z cyklu „Aptekarski punkt widzenia” znajdziecie TUTAJ.