Przepytywany przez dziennikarzy kickera, Stefan Kiessling powiedział o Josipie Drmiciu: – Postrzegam go przede wszystkim jako partnera z ataku, nie jako konkurenta. Jeszcze miesiąc temu należałoby przyjąć podobne słowa z przymrużeniem oka, tymczasem wobec nowej taktyki Aptekarzy takie rozwiązanie wcale nie jest wykluczone.
Stefan Kiessling przez kibiców innych klubów niż Bayer postrzegany jest głównie jako snajper, typowy lis pola karnego (a przez fanów TSG Hoffenheim dodatkowo jako wyjątkowo perfidny oszust). A to piłka sama odnajdzie go w polu karnym; a to niezdarny bramkarz po jego strzale nie utrzyma jej w dłoniach; a to golkiper sam nabije mu futbolówkę na nogę, by ta pomknęła następnie wprost do bramki; a to znów boczna siatka rozstąpi się przed uderzoną przez niego piłką… Podobnych sytuacji „Kiess” miał na koncie całkiem sporo szczególnie w sezonie 2012/13, kiedy z dwudziestoma pięcioma trafieniami na koncie sięgał po koronę (czy raczej armatę) króla strzelców Bundesligi.
Tymczasem Stefan wcale nie daje się tak łatwo zaszufladkować. W jego przypadku w grę wchodzi nie tylko szczęście ani nawet instynkt snajperski, czy chociażby gra głową, od której jest prawdziwym specjalistą (w tym elemencie gry w Bundeslidze godnym rywalem był dla niego tylko Mario Mandżukic). Kibice, którzy mecze Aptekarzy oglądają od święta, nie zauważają tego, co od razu rzuca się w oczy sympatykom Bayeru: zawodnik z jedenastką na plecach przede wszystkim ciężko haruje na murawie. Potrafi być perfekcyjnym egzekutorem ostatnich podań, czy dośrodkowań na główkę, ale w razie potrzeby, gdy drużynie nie idzie, bierze na siebie ciężar gry z przodu i wciela się w rolę odgrywającego: zbiera piłki, zastawia się i zagrywa podania partnerom. Potrafi grać na małej przestrzeni, w zamieszaniu podbramkowym wyłuskiwać piłkę w gąszczu nóg obrońców. Gdy z kolei to oni mają futbolówkę przy nodze, Stefan jest pierwszym obrońcą swego zespołu. Ma przy tym w sobie duszę prowokatora i uwielbia dyskutować z sędzią czy rywalami, nawet jeśli niekoniecznie ma rację. Biorąc pod uwagę jego staż w klubie – osiem lat – i posłuch, jakim cieszy się na boisku u młodszych graczy, ciężko sobie wyobrazić, by ktokolwiek mógł zagrozić jego pozycji. Nie udało się to nawet Erenowi Derdiyokowi, gdy ten był w naprawdę wybornej formie.
Mam wrażenie, że Stefan Kiessling jest przynajmniej odrobinę – jeśli nie bardzo – niedoceniany poza klubem. Joachim Löw zrezygnował z niego już jakiś czas temu, ignorując 25 bramek w sezonie 2012/13 i 15 trafień dołożonych w kolejnych rozgrywkach. No, ale nie wypada sądzić selekcjonera, który wywalczył całkiem niedawno tytuł mistrza świata.
Z kolei Marek Leśniak, były zawodnik die Werkself, powiedział kiedyś o Kiesslingu: – Chociaż Niemiec specjalnie w piłkę nie potrafi grać, to na boisku walczy za trzech i strzela gole. To obiegowa i nie do końca sprawiedliwa opinia o tym napastniku: zero talentu, dużo pracy. Gdyby tak było, snajper pokroju Josipa Drmicia, mający za sobą sezon z siedemnastoma golami w Bundeslidze, nie miałby najmniejszych wątpliwości co do tego, że będzie grał pierwsze skrzypce w zespole. Tymczasem Szwajcar wcale nie mógłby być taki pewien gry w wyjściowej jedenastce. Z pomocą spieszy jednak nowy trener, któremu być może uda się pogodzić ambicje obu graczy co do znacznej liczby występów w sezonie 2014/15.
Roger Schmidt już od pierwszych dni w Leverkusen z miejsca wprowadził do taktyki Bayeru rewolucję: odtąd Aptekarze mają grać nie jednym napastnikiem wspomaganym przez dwójkę ofensywnych, często schodzących do środka skrzydłowych, a dwoma atakującymi. System 4-2-2-2 w przypadku Leverkusen wciąż się dociera, ale już pierwsze sparingi pokazują, że ma przed sobą przyszłość. Szczególnie w meczu z Lokomotiv Moskwa wszystkie trybiki tej machiny zaskoczyły i Bayer grał naprawdę porywający, a przede wszystkim skuteczny futbol, grając w piłkę w większości na połowie rywala.
Dwójka z przodu może oznaczać, że zarówno Kiessling, który wciąż wiele znaczy dla Bayeru, jak i Drmic, mający gwarantować gole, gdy „Kiess” zawiesi buty na kołku, mogą nie przejmować się nadmiernie o występy w pierwszym składzie, o ile będą prezentować wysoką formę. Wprawdzie w meczach towarzyskich miejsce u boku Stefana często zajmował Hakan Calhanoglu, niemniej takie ustawienie daje Schmidtowi możliwość pogodzenia obecności dwóch równorzędnych poziomem napastników na murawie. I choć wobec nowych trendów w futbolu czasy snajperskich duetów już minęły, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby tak właśnie wyglądała obsada szpicy w Leverkusen na kolejny sezon.
Adrian Liput